Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi tomekste z miasteczka Bielawa. Mam przejechane 64157.73 kilometrów w tym 6989.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.98 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tomekste.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 54.00km
  • Teren 49.00km
  • Czas 02:17
  • VAVG 23.65km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bike Maraton Mega, Wrocław, 25.04.2010

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · dodano: 25.04.2010 | Komentarze 7

Trasa:


Opis wg organizatora:
Trudność: ( 1- 6 ) - 1
Informacje o trasie: Trasa łatwa, szybka, w większości poprowadzona szerokimi ścieżkami leśnymi z szutrowymi odcinkami w otwartej przestrzeni. Bardzo mała ilość odcinków asfaltowych.

Zalecane ogumienie typu semi - slick

I nie da się z tym nie zgodzić. Dyskusyjne są jedynie "szerokie ścieżki leśne", które w rzeczywistości bywały dość wąskie, zwłaszcza na co ostrzejszych podjazdach. Trasa niesamowicie dziurawa, zęby łatwo było stracić, ale czego się spodziewać po drogach dojazdowych do pól, gdzie jeździ sprzęt rolniczy, a i parę razy pewnie jakiś chłopek drogę przeorał. W wielu miejscach "tubylcy" (bo wątpię, żeby zrobił to organizator) chcieli te dziury połatać, i użyli do tego materiałów powszechnie dostępnych czyli: potłuczonej armatury sanitarnej, kafli, dachówek, starych cegieł, robiąc z takich miejsc idealne pułapki na złapanie gumy. Łatwo było też przebić oponę na fragmentach wysypanych ostrymi kamyczkami, wyglądającymi na zabrane spod podkładów kolejowych. W wielu miejscach na trasie wychodził piasek, i momentalnie tworzyły się tam korki (podobnie jak na podjazdach), co zmuszało do zejścia z roweru i biegu z nim. Trasa nie okazała się też tak sucha, jak sądziłem. Były ze 3 potężne kałuże, i kilka bagnistych przejazdów. Przygotowanie ze strony logistycznej bardzo porządne. Na numer nie musiałem czekać długo, podobnie na promocyjną koszulkę. Trasa była dobrze oznaczona i zabezpieczona. Nie dało się zgubić (chociaż słyszałem na mecie, że komuś się to jednak udało). Bufety były w miejscach gdzie można było się spokojnie zatrzymać nie wadząc nikomu.

Teraz trochę mniej suchych faktów, a więcej odczuć osobistych. Ostrzegam, że jechałem pod wpływem silnych emocji, więc nie potrafię zorientować wydarzeń z miejscem na trasie, ale myślę, że to nieistotne. ;)

Ustawiłem się w miarę wcześnie w sektorze i przez te wszystkie przesunięcia odstałem tam chyba z pół godziny, ale opłaciło się, bo przynajmniej w miarę dobrze ruszyłem (pozdrawiam pana na rowerze Garry Fisher, który zdążył w ostatniej chwili zanim jego rower, który przytrzymywałem, wylądował za barierką ;)). Oczywiście przody narzuciły dobre tempo i wpadłem w pierwszą chmurę wzniesionego przez nich pyłu, ale nie musiałem czekać kolejnych 10 minut, aż wyjedzie całe M2. Początek niezły, nawet udało mi się wyprzedzić kilka osób, bo przecież kto by przejmował się tym, żeby zachowywać siły na całość trasy. Następne co pamiętam to przejazd koło jakiegoś dworku, po wybrukowanej wielkimi kamieniami drodze, a potem zjazd w wąską ścieżynkę z głębokimi rowami (i strumyczkiem), przy których zrobił się korek, a po chwili można było podziwiać iście dantejskie sceny i hollywoodzkie loty przez kierownicę. Niedaleko też zaliczyłem pierwszą kałużę. Jako spokojny amator ładnie sobie przed nią zwolniłem, coby nie ochlapać się zbytnio, ale cóż z tego, skoro śmignął tylko obok mnie jakiś "wycinak" i już czułem na całych nogach wodę spod jego kół :P. Po tym przestałem już zwalniać przed kałużami. Zemściło się to na mnie pod pewnym wiaduktem, gdzie woda sięgała prawie piasty, ale "maratończyk się nie poddaje". Pierwszy bufet minąłem, bo jakoś nie czułem pragnienia. Ciągnąłem się dalej cały radosny. Następne co wbiło mi się w pamięć, to duża łata piasku na drodze, gdzie zmuszono mnie niestety do zejścia z roweru, i krótkiego podbiegu. Pamiętam tam bardzo wzburzonego bikera (który chyba nieco zbyt nerwowo podszedł do tego wyścigu) krzyczącego: "ku*wa nie wyp****alać mi się na trasie". Dalej mam dziurę w pamięci, gdyż jedyne na czym się koncentrowałem to jazda. Z wiru myśli wyłaniają mi się podjazdy, z których tylko dwa, (ten na samym końcu i zaraz przed drugą bramką kontrolną) udało mi się przejechać i urwać parę osób. Na całej reszcie większość ludzi prowadziła sprzęt (mimo iż żadna z tych "hopek" nie była moim zdaniem specjalnie mordercza), co i na mnie wymusiło zeskok z roweru. Przy drugim bufecie elegancko przystanąłem, łyknąłem nieco "powera" i jazda dalej. Kojarzę przejazd błotnistą łąką, na której dopełniło się dzieło "zasyfienia". Liczyłem, że ją przeskoczę, jednak, jak mawiali starożytni Rosjanie, jazda po bagnach wciąga, w związku z czym obie nogi, po kostki miałem w błocie (ale w stare, dobre PDM-540 wpiąłem się bez problemu). Przy trzecim bufecie już nie stawałem. Chwyciłem tylko od jakiejś sympatycznej dziewczyny kubek z wodą, przy okazji nieco ją chyba oblewając (za co z tego miejsca serdecznie przepraszam). Kryzys dopadł mnie ok. 43 km, ale cóż było robić. Trzeba było zacisnąć zęby i jechać. Właśnie na ostatnich 10 km najwięcej straciłem. Wyszło ze mnie gonienie na początku, opadło nieco adrenaliny i dał znać o sobie kręgosłup, zdrowo wytłuczony na dziurach, że już o ogólnym braku kondycji nie wspomnę. Pokpiłem też sprawę na samej mecie, gdyż zatrzymałem się nieco zbyt wcześnie (tam gdzie stały bramki startowe na początku) i straciłem na tym pewnie z 5 sek. Radość z dojechania była jednak ogromna. Na miejscu wciągnąłem od ręki 2 butelki wody i banana (niestety pomarańczy już zabrakło), następnie makaronik i od razu poczułem się silniejszy. Trzeba było jeszcze tylko znaleźć wodę, bo brudny byłem niczym nieboskie stworzenie. Mycie się zimną wodą z hydrantu nie było może najprzyjemniejsze (zwłaszcza gdy okazało się, że nie pomyślałem o zabraniu rzeczy na przebranie), ale lepsze to, niż bycie ubłoconym w 70%. Przeczekałem jeszcze losowania nagród, jednak jak to zwykle bywa, nie udało mi się nic wygrać. Mimo wszystko zadowolony jestem ze swojego, pierwszego z resztą w życiu, startu na maratonie. Atmosfera była bardzo przyjazna, pogoda piękna. Nie zaliczyłem żadnej gleby, nie złapałem gumy, nie zerwałem łańcucha, a widziałem, że sporo ludzi na trasie miało takie problemy. Za cel stawiałem sobie jedynie przejechanie trasy, a osiągnąłem nawet nieco więcej, bo trafiłem na 294 miejsce w klasyfikacji ogólnej, i 105 w M2. Nie wiem jak udało mi się to zrobić, bo mam wrażenie, że na trasie ciągle byłem tylko wyprzedzany, ale czasy nie kłamią. Dziś pisząc małe uaktualnienie do notki (26.04.2010) czuję się jak młody bóg. Nic mnie nie boli i jestem niesamowicie szczęśliwy.

ps. na koniec rozbawił mnie chłopak paradujący po placu w koszulce z nadrukowaną marihuaną i podpisem "Po co jeździć, skoro można latać"
pps. pozdrowić chciałem pana jadącego z nr 600, za którym przejechałem spory kawałek trasy, bo bardzo ładnie utrzymywał tempo

Dodatkowe zdjęcia znalezione na forum BikeMaratonu z moją skromną osobą :)








Komentarze
klimk
| 13:52 wtorek, 27 kwietnia 2010 | linkuj Qrce a ja nie kojarzę tego zamku;/ Chyba, że były tam dwa ostre zakręty w prawo i zaraz w lewo. Wąską ścieżkę z dziurami pamiętam bo przez jedną dziurę przeskoczyłem:D...niestety niechcący i na pewno bym tego nie powtórzył;)A tą ze strumyczkiem za to zaliczyłem z przytupem, aż się o felgę wystraszyłem. Gratuluję wyniku i do zobaczenia na następnym ścigu:)
Galen
| 06:53 wtorek, 27 kwietnia 2010 | linkuj tomekste Ty chyba stałeś po prawej od kolegi z Garym a ja po lewej. Kolegę skaczącego przez płotek też kojarzę. Zameczek na wodze, to dość częsty cel wypraw rowerowych. Mam nawet chęć pojawić się tam w najbliższym czasie i zjeździć te singletrack z dołkami :]
tomekste
| 06:25 wtorek, 27 kwietnia 2010 | linkuj I dzięki za link do tego zamku, bo bardzo byłem ciekaw co, i gdzie to było. Swoją drogą to niby region mój, ale jeszcze sporo rzeczy nie widziałem.
tomekste
| 06:24 wtorek, 27 kwietnia 2010 | linkuj Galen to bardzo prawdopodobne, że staliśmy koło siebie. Jak jeszcze powiesz, że doszedł do ciebie jakiś kolega przez płotek, chwilę przed tym jak prowadzący imprezę zapowiedział, że będą walić za to kary to nawet na pewno staliśmy koło siebie. A ten gość na Garrym wyprzedził mnie potem dokładnie na 40 km. Piszę "dokładnie 40", bo pytał ile do końca zostało. :P
Galen
| 21:25 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Wygląda na to, że staliśmy koło siebie, bo ja tego Garego Fishera już eksmitowałem prawie za płot, gdy okazało się, że właściciel wrócił i z powrotem trafił na miejsce :D Ten dworek z brukową kostką, to renesansowy zamek w Wojnowicach. Natomiast ten fragment za nim (z rowami), to moja ulubiona cześć trasy.
agata
| 20:26 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Widzę, że odczucia bardzo podobne do Galena;]
Pozdrawiam i gratuluję wyniku!
Galen
| 07:59 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Dobrą średnią wykręciłeś. Gratuluję.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ziejz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]